wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział 1 - „Największym rywalem jesteśmy dla siebie my sami”



Szła długim korytarzem, rozglądając się wokół, aby nie przegapić pomieszczenia, w którym miała się stawić. Gdy zobaczyła dwie cyfry, które składały się w numer, poprzedzający ten, którym oznaczona była sala, do której zmierzała, całe jej ciało ogarnęło ciepło. Czuła, jak jej żołądek owijany jest przez niewidzialny sznurek, który próbuje zawiązać się w supeł, nie licząc się z tym, że pośrodku niego jest jej narząd. Zrobiła trzy kroki w przód i odwróciła się, aby stanąć twarzą w twarz z drewnianymi drzwiami.
Leżała tam jeszcze dobrą chwilę. Nie wiedziała, czy minęło 15 minut, czy może godzina. Nie mogła tego sprawdzić, gdyż na żadnej ze ścian nie wisiał zegar. Dopiero w tym momencie odczuła jak bardzo boli ją głowa. Dostrzegając szklankę wody leżącą na stoliku obok, złapała ją szybko i za jednym razem wlała w swoje spierzchnięte usta całą jej zawartość. Oblizała wargi, by sprawdzić, czy żadna kropla na nich nie pozostała. Odłożyła naczynie na miejsce, z którego je wzięła i opadła na białą, szpitalną pościel. Jej głowę rozsadzało pikanie maszyn, znajdujących się w pomieszczeniu. Obróciła się na bok, ręką nasuwając kołdrę na ucho, mocno ją do niego przyciskając tak, aby w jak największym stopniu stłumić hałasy, które ją drażniły.
W tym samym momencie do sali wszedł około 50 letni mężczyzna. Odchrząknął lekko, tak by zwrócić na siebie uwagę dziewczyny. Ta od razu odwróciła się. Podpierając się na rękach, podniosła swoje zmęczone ciało. Przez chwilę nie było słychać żadnego głosu. Lekarz patrzył na pacjentkę, a ta gapiła się w podłogę.
Czuła, jak w jednym momencie robi się czerwona, a wstyd ogarnia ją całą. Zresztą jak zawsze. Pan Staszek to najmilsza osoba na świecie. A ona znowu go rozczarowała. Przecież tego nie chciała. Był dla niej niczym ojciec. Ale wiedziała, że jego cierpliwość też ma granicę.
- Przepraszam. – wydukała cicho, dalej oglądając buty lekarza.
Nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy. W tamtej chwili nie miała odwagi spojrzeć w oczy sama sobie.
Nacisnęła klamkę i nieśmiało popchnęła drzwi. Powolnym krokiem weszła do pomieszczenia. Było bardzo przestronne, ale poczuła jak całe powietrze gromadzi się wokół niej, sprawiając, że oddychanie nie było już tak łatwo sprawą. Ściany koloru zielonego powinny nadawać przytulności temu pokojowi, a tymczasem jeszcze bardziej go ochładzały. Po jednej stronie stało białe biurko, za którym siedziała ciemnowłosa kobieta w okularach. Na widok gościa od razu podniosła się z krzesła i uśmiechnęła się. Ubrana była w długą granatową sukienkę, którą ozdabiała wszyta miejscami koronka w tym samym odcieniu.
- Ewelina, tak? – zapytała. Dziewczyna delikatnie pokiwała głową w geście twierdzącym, co sprawiło, że uśmiech na twarzy kobiety znacznie się poszerzył. – Czekałam na Ciebie. Zapraszam.
Gestem ręki wskazała na fotel, znajdujący się po drugiej stronie jej biurka. Dziewczyna oglądnęła się w drugą stronę. Czerwona kanapa narożnikowa chyba najbardziej jej się spodobała. Zawsze o takiej marzyła. Kolor mebla kojarzył jej się z ulubionym pluszakiem z dzieciństwa. Duży miś ubrany w czerwony kubraczek. Kochała go. Odkąd tylko pamięta zawsze był przy niej. W dzień z nią rozmawiał, a w nocy odganiał koszmary. Był jej przyjacielem, a także strażnikiem. Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie o maskotce. Lecz gdy tylko zobaczyła jak kobieta ponagla ją wzrokiem, jakiekolwiek przejawy optymizmu ją opuściły.
Uświadomiła sobie, że drzwi są nadal otwarte, więc szybkim ruchem zamknęła je za sobą. Nieśmiało podeszła do biurka i usiadła na wyznaczonym miejscu. Czuła się nieswojo, mimo że kobieta serdecznie się uśmiechała. Ewelinie od razu przeszło przez myśl, jaką jest matką. Wyglądała na około 30 lat i musiała stwierdzić, że była ładna. Ciemne włosy okalały lekko różowawą twarz, rzęsy były lekko muśnięte tuszem, a w oczy najbardziej rzucały się pomalowane na czerwono usta. Zerknęła na plakietkę na sukience towarzyszki „Edyta Zapłon-Tworek”. Coraz więcej wskazywało na to, że ma męża. Możliwe też, że dzieci. Pewnie wraca do domu popołudniami, robi obiad i w przyjemnej atmosferze spędza wieczór. Pyta się córki albo syna jak było w przedszkolu, a sama opowiada partnerowi z jakimi problemami musiała się dzisiaj zmagać.
Piąstki dziewczyny mocniej się zacisnęły. Od razu skarciła się w myślach. Nie może być zła na kogoś, że ma coś czego ona nigdy nie miała. Zazdrość do niczego nie prowadzi.
Z zamyślenia wyrwał ją głos kobiety:
- Opowiedz mi coś o sobie.
I w tym momencie cała, choć bardzo minimalna, sympatia do kobiety znikła. Wręcz znienawidziła ją za to pytanie. Nie uważała się za ciekawą osobę, tym bardziej nie chcąc o sobie opowiadać innym osobom. Nieznajomym w dodatku. Po raz kolejny zastanawiała się co tu robi, dlaczego w ogóle przyszła na to spotkanie, dlaczego nie mogła uciec jak zawsze.
Pan Staszek podszedł do niej i usiadł na skraju łóżka. Podniosła się do pozycji siedzącej i podsunęła nogi pod brodę. Bała się, co powie. Siedzieli tak w ciszy przez kilka chwil.
- Dlaczego to znowu zrobiłaś?
Miał tak ciepły i spokojny głos, że dziewczyna jednocześnie czuła się bezpiecznie, jak w domu, ale także jej uszy bolały ją od tonu, ponieważ spodziewała się złości i żalu. Sama nie potrafiła zinterpretować usłyszanych słów.
Pytanie wisiało w powietrzu między nimi. Raz jedno, raz drugie otwierało buzię, aby coś powiedzieć, lecz po chwili namysłu po prostu ją zamykało.
- Nie radzę sobie z tym…
Jej szept był ledwo dosłyszalny. Ale on usłyszał. Podszedł do niej i mocno ją przytulił. Jak ojciec córkę. Wiedziała, że on może jej pomóc. Łzy spłynęły jej po policzkach. Była jak małe bezbronne dziecko.
- Jesteś silną dziewczyną, Ewelina. Wygrasz tą walkę, jeśli nie poddasz się na starcie.
Przypomniała sobie słowa doktora i poczuła wewnętrzną siłę do tego, by walczyć. Chciała wyjść z tego bagna i żyć normalnie. Tak jak każdy człowiek. Nie wiedziała tylko, czy starczy jej na to sił. Największą przeszkodą w dojściu do celu była ona sama. I dobrze wiedziała, że jest to przeciwnik najwyższej klasy.
Przełamała się. Powiedziała kobiecie wszystko to, co chciała usłyszeć. Nie obyło się od łez. Trudne przeżycia dają się we znaki. Całe jej życie było jednym wielkim bólem, ale z nim walczyła i to było najważniejsze.
Po 30 minut wyszła z gabinetu. Do kieszeni ciemnych jeansów schowała karteczkę, którą dostała od Pani Edyty. Miała na niej datę i godzinę następnego spotkania. Przeszła przez korytarz i zobaczyła wielki automat. Poczuła pragnienie, gdyż od kilku godzin żaden płyn nie znalazł się w jej ustach. Przeszukała wszystkie kieszenie w celu znalezienia jakichś drobnych. Nic w nich nie było. Musiała nacieszyć się darmową wodą, którą można było się poczęstować. Nalała do plastikowego kubka trochę napoju i usiadła na krzesłach obok, rozkoszując się uczuciem nawilżenia spieczonych warg.
Po chwili ktoś usiadł koło niej. Nawet nie popatrzyła w stronę nieznajomego. Ten jednak, poczuł się chyba mile przywitany mimo, iż dziewczyna nawet nie drgnęła.
- Cześć. Maciek jestem.
Ewelina odwróciła głowę w jego stronę. Ciemne włosy, brązowe oczy. Powróciła do picia wody, nie odpowiadając słowem. Nowo poznany chłopak nie wydawał się speszony tą sytuacją. Był tak pewny siebie, że nie zwracał uwagi na brak odzewu.
- Jesteś pewnie wolontariuszką – mówił dalej – Co ja mówię, co taka ładna dziewczyna mogłaby robić w takim miejscu, jeśli nie pomagać innym.
Mimo iż Ewelina nie zwróciła uwagi na ten komplement, coś jednak kazało jej zaprzeczyć temu co mówił chłopak. Już miała powiedzieć, że wcale nie należy do ochotników, że jest tu w innym celu, ale nie zdążyła, gdyż nieznajomy widocznie się rozkręcał.
- Ja też jestem wolontariuszem. Będę tutaj codziennie, więc na pewno się jeszcze spotykamy.
Jakoś jej to nie ucieszyło.
Nie spodobała jej się ta zbyt duża pewność siebie u chłopaka. Nie wiedziała, dlaczego do niej podszedł, dlaczego się odezwał. Z zamyślenia wyrwał ją jego głos:
- A Ty dalej się nie przedstawiłaś. Dowiem się jak masz na imię?
Nie chciała odpowiadać. Dlaczego miała by powiedzieć mu jak się nazywa? Czy jest to informacja bez której nie przejdzie przez życie?
- Ewelina. – usłyszała cichy głos. W pierwszym momencie nie zdawała sobie sprawy, że ona sama siebie zdradziła.
Skarciła się w myślach
- Bardzo ładnie. – usłyszała.
Zerwała się z miejsca i wyszła z budynku. Czuła na sobie wzrok chłopaka. Miała nadzieje, że to pierwsza i ostatnia rozmowa, a ona go nigdy więcej nie spotka.



Jeśli to czytasz - skomentuj! Chciałabym wiedzieć, czy jest sens kontynuowania tej historii :)
Pozdrawiam, unknown


wtorek, 8 lipca 2014

prolog - z samotnością nikt nie wygrał, trzeba się po prostu do niej przyzwyczaić



Niedzielny, majowy poranek każdemu kojarzy się z chwilą relaksu i błogiego leniuchowania. Cieplutka kołderka, a w ręce kawa, zrobiona przez ukochaną osobę, to idealne połączenie do tego, aby naładować wewnętrzne akumulatory na nadchodzący tydzień. Jest to upragniony moment dla wielu ludzi.
Ale nie dla niej…
Kolejny raz budzi się w tym miejscu. Duże pomieszczenie, na środku którego stoi łóżko, a ściany, które wyglądają jakby wybudowane zostały przed wojną, są koloru białego. Na jednej z nich znajduje się duże okno, które jako pierwsze zostaje przez nią zauważone po przebudzeniu. Delikatnie zmrużone oczy oznaczają, że przez nie do końca zasuniętą zasłonę, wkradł się pierwszy dzisiejszego dnia promyk słońca.
Odwróciła głowę w przeciwną stronę, zatrzymując swój wzrok na niedomkniętych drzwiach, które wpuszczały smugę światła do pomieszczenia. Czekała aż przyjdzie lekarz, powie jej długie kazanie i puści do domu. Tak było zawsze.
            Często słyszała jak pielęgniarki rozmawiały o niej. Setki razy usłyszane zdanie „Jak taka młoda dziewczyna może psuć sobie tak życie?”. Już jej to nie obchodziło. Była to tylko i wyłącznie jej sprawa. Ile jest ludzi, tyle opinii, więc wszystkim nigdy nie dogodzi – tak tłumaczyła sobie od dobrych kilku miesięcy.
            W pomieszczeniu robiło się coraz jaśniej, minuty mijały, a jej uszy wypełniał tylko odgłos aparatury, do której była podłączona. Gdy lekarz nadal nie przychodził, miała ochotę wstać, uciec stamtąd i nigdy nie wracać.
Dogłębnie się na ten temat zastanawiając to, gdyby nie pojawiła się tam tyle razy, gdyby ktoś któregoś razu nie zadzwonił po pogotowie - nie było by jej na tym świecie. Zimą mogłaby zamarznąć na jakiejś ławce albo stać się ofiarą jakiegoś kata, który nieświadomy tego co robi, skrzywdziłby ją. W takich momentach była wdzięczna ludziom, którzy jej pomogli. Coraz częściej jednak zastanawiała się, po co się męczy na tym świecie. Gdyby stąd zniknęła, nikt nie zauważyłby jakiegokolwiek ubytku. Przecież każdy tęskni za osobą, którą kocha. A jej przecież nikt nie kocha.  
Gdy ktoś mówił, że bez miłości nie da się żyć, że do szczęścia potrzebna jest druga osoba, ona śmiała się twarz. Była najlepszym przykładem tego, że najlepszym towarzystwem jesteśmy sobie sami. Czasami czuła, że chciałaby mieć kogoś do kogo mogłaby się odezwać, a ten wykazałby zainteresowanie tym co mówi. Były to jednak chwile słabości. Ku jej zdziwieniu zdarzały się coraz częściej. Nie czuła się nikomu potrzebna, nie miała perspektyw na przyszłość. Żyła chwilą. Wiedziała do czego to wszystko zmierza, ale nie miała siły walczyć. Nie miała dla kogo walczyć. Obawiała się samej siebie. Jej spontaniczność sprawiała, że nie wiedziała, czy będzie w stanie powstrzymać się przed zrobieniem czegoś głupiego. Nie chciała z nikim żyć, ale coraz częściej zdawała sobie sprawę, że bycie samotnym to najgorsza rzecz na świecie.