wtorek, 8 lipca 2014

prolog - z samotnością nikt nie wygrał, trzeba się po prostu do niej przyzwyczaić



Niedzielny, majowy poranek każdemu kojarzy się z chwilą relaksu i błogiego leniuchowania. Cieplutka kołderka, a w ręce kawa, zrobiona przez ukochaną osobę, to idealne połączenie do tego, aby naładować wewnętrzne akumulatory na nadchodzący tydzień. Jest to upragniony moment dla wielu ludzi.
Ale nie dla niej…
Kolejny raz budzi się w tym miejscu. Duże pomieszczenie, na środku którego stoi łóżko, a ściany, które wyglądają jakby wybudowane zostały przed wojną, są koloru białego. Na jednej z nich znajduje się duże okno, które jako pierwsze zostaje przez nią zauważone po przebudzeniu. Delikatnie zmrużone oczy oznaczają, że przez nie do końca zasuniętą zasłonę, wkradł się pierwszy dzisiejszego dnia promyk słońca.
Odwróciła głowę w przeciwną stronę, zatrzymując swój wzrok na niedomkniętych drzwiach, które wpuszczały smugę światła do pomieszczenia. Czekała aż przyjdzie lekarz, powie jej długie kazanie i puści do domu. Tak było zawsze.
            Często słyszała jak pielęgniarki rozmawiały o niej. Setki razy usłyszane zdanie „Jak taka młoda dziewczyna może psuć sobie tak życie?”. Już jej to nie obchodziło. Była to tylko i wyłącznie jej sprawa. Ile jest ludzi, tyle opinii, więc wszystkim nigdy nie dogodzi – tak tłumaczyła sobie od dobrych kilku miesięcy.
            W pomieszczeniu robiło się coraz jaśniej, minuty mijały, a jej uszy wypełniał tylko odgłos aparatury, do której była podłączona. Gdy lekarz nadal nie przychodził, miała ochotę wstać, uciec stamtąd i nigdy nie wracać.
Dogłębnie się na ten temat zastanawiając to, gdyby nie pojawiła się tam tyle razy, gdyby ktoś któregoś razu nie zadzwonił po pogotowie - nie było by jej na tym świecie. Zimą mogłaby zamarznąć na jakiejś ławce albo stać się ofiarą jakiegoś kata, który nieświadomy tego co robi, skrzywdziłby ją. W takich momentach była wdzięczna ludziom, którzy jej pomogli. Coraz częściej jednak zastanawiała się, po co się męczy na tym świecie. Gdyby stąd zniknęła, nikt nie zauważyłby jakiegokolwiek ubytku. Przecież każdy tęskni za osobą, którą kocha. A jej przecież nikt nie kocha.  
Gdy ktoś mówił, że bez miłości nie da się żyć, że do szczęścia potrzebna jest druga osoba, ona śmiała się twarz. Była najlepszym przykładem tego, że najlepszym towarzystwem jesteśmy sobie sami. Czasami czuła, że chciałaby mieć kogoś do kogo mogłaby się odezwać, a ten wykazałby zainteresowanie tym co mówi. Były to jednak chwile słabości. Ku jej zdziwieniu zdarzały się coraz częściej. Nie czuła się nikomu potrzebna, nie miała perspektyw na przyszłość. Żyła chwilą. Wiedziała do czego to wszystko zmierza, ale nie miała siły walczyć. Nie miała dla kogo walczyć. Obawiała się samej siebie. Jej spontaniczność sprawiała, że nie wiedziała, czy będzie w stanie powstrzymać się przed zrobieniem czegoś głupiego. Nie chciała z nikim żyć, ale coraz częściej zdawała sobie sprawę, że bycie samotnym to najgorsza rzecz na świecie. 

1 komentarz:

  1. Dzieki za wizyte u mnie i zaproszenie do siebie :)
    Zapowiada sie interesujaco, dodam do obserwowanych.
    siatkarka kurkowa

    OdpowiedzUsuń